czwartek, 3 maja 2012

z rozmyślań o balkonie

Pewnego wieczoru stanęłam na balkonie i czekałam na hiszpana, takiego jednego, w którym obecnie byłam prawie zakochana. No podobał mi się bardzo. Nie żebym pozazdrościła Julce, ale takie miałam wrażenie, że im bardziej będę tam stała i go wypatrywała, tym szybciej on się pod tym balkonem pojawi. No i właśnie wtedy, tamtego wieczoru podjęłam decyzje, której miałam pozostać wierna na całe życie i miała stać się od tamtej chwili nadrzędną zasadą, którą miałam się kierować zawsze i wszędzie i pomimo wszelkich okoliczności. On wtedy nie przyjechał. Nie zależało mu tak jak mnie. Wogóle mu nie zależało, ale to tylko przypieczętowało przekonanie o właściwości takiego postanowienia.

Mijały lata, zmieniali się faceci i ich narodowości, a ja mimo wszystko czekałam. Już nie na balkonie, ale na pewno z komórką w pogotowiu albo przed komputerem. Nierzadko towarzyszył mi jeszcze jakiś kieliszek. Pełny oczywiście. Czekałam, żeby mnie gdzieś zabrał, zadzwonił, napisał,...I za każdym razem przypominam sobie siebie stojącą ze łzami w oczach na tym cholernym balkonie wpatrzoną w ulicę i czekającą, aż ten właściwy samochód (jego samochód) skręci w moją uliczkę.

Czekanie na faceta jest poniżej mojej godności, to wiem. Jestem też świadoma tego, że skoro nie dzwonią ani nie przychodzą, to oni tracą a nie ja. Ach, wiem jeszcze gdyby na prawdę chcieli, to choćby skały srały, a mury pękały, to wiadomo. Ale co z tego, że to wiem, jak mimo wszystko czekam i rozmyślam czemu nie mam od nich telefonu, ani nie mogę ich nigdy zastać na komunikatorze. Usprawiedliwiam ich, albo co gorsza - obwiniam siebie o taki stan rzeczy i jestem o krok, od tego by sama do nich napisać. Czasami nawet się nie powstrzymuję. Potem mam niesmak, wyrzuty sumienia, ale za to zaspokojoną niecierpliwość. Owszem, mówię sobie, ze to po raz ostatni, a od teraz to ich rolą jest gonienie króliczka, ale tych razów było już trochę. Och, wiele było.