O wygodne życie zaczęłam walczyć dawno temu. Pierwszego września któregoś tam roku, gdy z białą kokardką we włosach weszłam do SP nr 10. Miliony stron podręczników chyba mi nie wystarczą, więc zaczęłam czytać inne strony - www, na temat feng shui, magicznych właściwości różnych przedmiotów czy korzyści płynących z pozytywnego myślenia.
Żadne
amulety, remedia, etc nic nie pomogą dopóki nie uporządkuje się całego
mieszkania. W zasięgu wzroku nie powinno pozostawać nic, co nie jest niezbędne
albo nie sprawa przyjemności patrzenie na to. Figurki, które rzeczywiście nam
się podobają, albo przywołują wspaniałe wspomnienia zostają na widoku, reszta
znika. Zdjęcia ze wspaniałyc hwakacji, przyjemnych wydarzeń, z przyjaciółmi są
OK, całą resztę schowajmy do albumu. Ogólnie rzecz w tym, żeby otaczać się
przedmiotami, które coś dla nas znaczą lub sprawiają przyjemność.
Ah, i obowiązkowo wyrzucamy suche kwiaty, jeśli takie mamy. Jak kwiaty, to tylko świeże, albo na obrazie,
suche – nigdy. Potem ścieramy kurze, zamiatamy mieszkanie, bacznie zwracając
uwagę na wszystkie kąty, bo w kątach to zawsze się dzieje. I energia się tam
zatrzymuje...., więc dla pewności można odkurzyć ze dwa razy. Myjemy, co trzeba
umyć, ścielimy, jak niepościelone i od
razu jest jakoś lepiej. Może ni e od razu pojawia się coś na koncie, ale
stajemy się otwarci i gotowi na wszystko, co nowe i lepsze. Poukładane,
posegregowane, symetryczne otoczenie daje
poczucie spokoju i bezpieczeństwa. Nawet świadomość chaosu za
zamkniętymi drzwiami szafy może skutecznie zakłócić ten stan, dlatego właśnie
bałaganu nie zgarniamy ramieniem do szuflady. Od zawsze byłam bałaganiarą,
nigdy nie stanowiło to dla mnie problemu, aż pewnego nia zaczęło nim być. Teraz
sprzątam, co posprzątam, to nieporządek wraca, więc znowu sprzątam. Dla tych
krótkich chwil, kiedy wszystko jest na swoim miejscu – warto włożyć wysiłek. Z
biegiem czasu jest coraz łatwiej panować nad chaosem.